Kamery internetowe w Kazimierzu Dolnym. Zobacz obraz na żywo, pozdrów znajomych.
Kamera Kazimierz Dolny, Rynek i kamienice

powiększ kamerę
Widok z Apartamentu Rynek 1
Skomentuj to co widzisz, pozdrów znajomych:
REKLAMA
Komentarze (122733)
dzis mija 4 lata jak znam janusza dzis miała byc rocznica ale sie rozstalismy własnie dzis ech
Nie siedzą, jeno gonią codzienność nie dającą się dogonić. I z Niką na spacerze wąchają kwitnące akacje i nadchodzącą zza Odry burzę z piorunami.
a moze są tylko siedzą po cichutku w katku .... Marzenka, Beata, Tadeusz ?
... całe szcęście że jest współczesna nitka ... GPS nie da zginąć ...
Dziekuje bardzo!A czy daleko od rynku do targu?
Wtorki i piątki
kto wie,w ktory dzien tygodnia odbywa sie targ w Kazimierzu Dol.???????
To nitkę trzeba rozwijać, jak Tezeusz. Ale to u nas niepewne, odetną i ukradną...
To może drut jakiś, mocny, pod napięciem najlepiej jeszcze... :)
... no i błądzę ....
... jasne .... ja już trzeci dzięń pytam i d...użo Ktosiów nie odpowiedziało
Kto Pyta - nie błądzi!
hej a co to miał znaczyć z tym Toruniem? nudzi się komuś czy jak?
Cudny dziś w Kazimierzu .Patrzę i tęsknię.Ale już byłam w tym roku i teraz odwiedzę go dopiero za rok.
wspaniały dzień...
Dzień dobry.
Dzień dobry.
Cieszę się, że już jutro będę po drugiej stronie kamerek.
:)
kto inny rządzi teraz Toruniem dobranoc spierniczam
Siedzieliśmy przy niskim stoliku we czterech w Toruniu w barku. Był on w piwnicy hotelu orbisowskiego. Było pusto. Nudno. ALE cóż było robić w Toruniu w roku 1992, w marcu, o godzinie 22.15.
Przy barze jedna zawodowa obsługiwaczka, za konsoletką na scenie disk-dżoker, tak go od razu nazwałem, bo to kpina była co on wygadywał.
Czekaliśmy na podanie drinków.
Potem czekaliśmy na podanie krakersów.
Potem czekaliśmy na koncert.
Miał być re-we-la-cyj-ny. Miał się zacząć o 23.00
Dziesięć minut przed jedenastą do sali wpadł młodzian, umięśniony, i dźwigał wypchaną torbę. Za nim weszła umięśniona młoda kobieta. Oboje zniknęli w garderobie.
Dyskoteciarz, tak go teraz nazywałem, zmienił styl muzyki. Cichsza, spokojniejsza, ale wciąż pop rozrywka. O 23.15 światła przygasły i z głośników popłynęła klasyka: "Na perskim rynku". Dwoje tancerzy wykształconych w dobrym, jak sie można było zorientować, klasycznym balecie, odtańczyło kawałek w kostiumach jak mały Kazio wyobraża sobie styl "Turcja" w Toruniu. Tańczyli bardzo dobrze. Rozgrzewali się z każdym pas, rozluźniali z każdym taktem. Kelner zaproponował koniak. MOi współ oglądacze zamówili cztery podwójne kieliszki, przy czym ja zrezygnowałem ze swojego, oddano więc mój pani przy barze. Była bardzo wdzięczna, ale zrezygnowaliśmy.
Drugi numer był w strojach ludowo-rosyjskich, i został odtańczony znakomicie przy akompaniamencie Tańców Połowieckich Borodina. Siedząca przy barze oferentka otrzymała drugi kieliszek z prośbą aby już nie ponawiała ofert. O tancerzy nie mogłem oderwać oczu. Marne brokatowe kostiumy, trzeszcząca taśma z konsoli diskdżokerka, ale oboje tańczyli dos-ko-na-le. Podnosił ją bez wysiłku, piruety niezachwiane, szybkie, mocne, pewne, doskonała choreografia, pewność siebie, pełne zawodowstwo.
Ostatni numer zaczął się występem solo tancerza. Po półtorej minuty, gdy biegła półnaga tancerka, tancerz się wycofał, zniknął, a ja w przeczuciu wstrząsu sięgnąłem po nieruszony kieliszek koniaku mojego sąsiada, wpatrzonego w jej wychylające sie spod tiulowej bielizny wdzięki.
I oto jest: tancerz wbiega tanecznym ale ciężkim krokiem: owinięty jest ogromnym, trzymetrowym boa-dusicielem, żywym, prawdziwym, ruszającym się, połyskującym wężem którego podaje tancerce, i w tym momencie zapala się reflektor punktowy. Rozglądam sie po sali: jesteśmy sami. Oferentka ulotniła się, zostaliśmy tylko my czterej. Muzyka, powolne adagio, świetnie współgra z ruchami kobiety, a wąż zmienia układ swego ciała, pokazuje coraz to nową konfigurację splotów, skręca się, rozprostowuje, a ona, roztańczona, skoncentrowana na nim, prezentuje go w ciężkim tańcu, przy poważnej, tragicznej, szatańskiej muzyce, bo to taniec jej ale węża, pod troskliwym , bacznym i opiekuńczo-ubezpieczajacym okiem partnera.
Finał to ich oboje i on - Boa: kapłan, kapłanka i bożek siły, zmysłowości i zła, wokół którego obracała się cała muzyka, gest, taniec i który na koniec, zmęczony i nieco rozdrażniony wylądował na powrót w wielkiej torbie z kostiumami.
Brawa nas czterech.
Drinki - na powrót mamy przy barze oferentkę.
Pytam kelnera o tancerzy:
- To dwoje czołowych artystów ze zlikwidowanej opery w Kiszyniowie: Baletmistrz i primabalerina, małżeństwo. Wąż jest na dodatek, ze zlikwidowanego cyrku w ich mieście. Wie pan, im jest trudno, jeśli ona się panu bardzo podoba, to nie ma sprawy, możemy załatwić. TO pana będzie kosztowało jakieś pięćset złotych. Ale jeśli życzy sobie pan również towarzystwo węża, o, to wtedy cena rośnie do dwóch tysięcy. I takie usługi najczęściej zamawiają nasi goście - uśmiechnął się znacząco kelner.
Z głośników popłynęła piosenka Michaela Jacksona z płyty Thriller.
MOI koledzy zamówili osiem koniaków. Oferentka oferowała najszczęśliwszy uśmiech jaki kiedykolwiek widziałem.
- Bo ona nie lubi Rosjanek - wyjaśnił kelner.
- A węże lubi? - zapytał mój kolega.
_ A może chce ją pan o to zapytać osobiście? Proszę podejść, ona chętnie odpowie na wszystkie pana pytania – doradził kelner.
Z żywymi naprzód do łóżeczka? Rozumiem, że to efekt modernizacji :> Dobranoc.